niedziela, 4 listopada 2012

Rozdział 2


Caroline

Znowu zaczyna się rok akademicki. Na szczęście to już ostatni. Minął już tydzień od naszego przyjazdu. Nic ciekawego się nie działo. Codziennie jeździłyśmy na Sunset, za namową Natalie. Ja już powoli mam dość barmanów składających jednoznaczne propozycje, dziwek, sesku w toaletach, striptizerek... No ileż można?
W nocy w ogóle nie spałam. Jakiś sąsiad zrobił niezłą imprezę. Teraz są tego skutki. Wstałam i udałam się do łazienki. Wzięłam prysznic, umyłam zęby, zrobiłam lekki makijaż i w samym ręczniku wróciłam do pokoju. Hm... Jjak zwykle problem z wyborem ciuchów. Postawiłam na czarną rozkloszowaną sukienkę i koturny. Tak, to będzie dobre. Ubrałam się szybko i zeszłam na dół. W kuchni już siedziała Nat.
- Ty już na nogach?- zapytałam zdziwiona. Przecież ją zawsze trzeba siłą z łóżka wyciągać.
-Tak, jakiś idiota imprezę zrobił. Nie słyszałaś? A poza tym dzisiaj rozpoczęcie roku.- odpowiedziała.
-Taa... Jasne.- no co jak co, ale to nadal było dziwne- Chcesz jajecznicę? Sobie już robię.-zapytałam.
Przytaknęła. Wyjęłam z lodówki jajka oraz bekon i zabrałam się za smażenie.
Postawiła gotowe śniadanie na stole.
-To co dzisiaj robimy?- tylko nie na imprezę, proszę... naprawdę, na jakiś czas trzeba sobie odpuścić.
-Może wybierzemy się na koncert Gunów?
-Ale, że dzisiaj?- no kurcze skąd my niby weźmiemy bilety?
- Nie, za tydzień, 8 października. -oznajmiła.
-No jasne. Zobaczyć ich na żywo. Moje marzenie!! Po tej gali idziemy kupić bilety!- krzyknęłam i zaczęłam skakać po całej kuchni. Kurcze zobaczyć ich razem, ahh...
-Ok. Uspokoisz się czy potrzebna będzie pomoc psychiatry?- zapytała uśmiechając się do mnie.
- Mam jednego w domu. Wystarczy. Idziemy?
- Aham..- Nat wzięła klucze i wyszłyśmy.
Postanowiłyśmy iść. W końcu miałyśmy dużo czasu, a na uczelnię nie jest aż tak daleko.
Po całej uroczystości czekałam na moją kuzynkę. Po chwili jednak dostałam sms-a. Od Natalie: „Jestem w domu. Wracaj i jedziemy po bilety. Wybacz, że nie zaczekałam, ale skończyliśmy dużo wcześniej”.
Założyłam słuchawki i wsłuchałam się w piosenkę Aerosmith „Crying”.
Dochodziłam już do domu, gdy nagle ktoś na mnie wleciał. Runęłam na ziemię jak długa.
- Fuck. Nic Ci nie jest?- zapytał nieznajomy i pomógł mi wstać.
-Nie, coś Ty. Najwyżej złamałam kość ogonową.- odpowiedziałam z sarkazmem.
I wtedy spojrzałam do góry. Jeju, jaki wysoki. Przyjrzałam się twarzy, skądś go znałam. Nie mogłam sobie przypomnieć.
- To może odprowadzić Cię gdzieś?- zaproponował.
-Dam sobie radę.- odpowiedziałam, już miałam odchodzić...
-A jak Ci na imię?- zapytał.
No kurde nigdy nie dojdę do domu.
-Caroline...- no w końcu udało mi się podejść do białej, drewnianej furtki, gdy usłyszałam:
-Mieszkasz tu?- to znowu ten chłopak.
- Tak. Mieszkam tu od tygodnia razem z kuzynką.
- W taki razie zapraszam na imprezę powitalną, dzisiaj wieczorem, sąsiadką. Pasuje?- zapytał. Hm.. w zasadzie czemu nie. Nikogo tu jeszcze nie znamy.
- Ok. Będziemy. To do wieczora.- pożegnałam się i odeszłam.



Natalie

Gdzie ona jest? Tak długo wracać?
- No w końcu. Co tak długo?- zapytałam, gdy usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi.
-Ee, no miałam mały wypadek. Aha i mamy zaproszenie na imprezę do sąsiada.- oznajmiła.
- Fajnie, czyli wieczorem nie będziemy się nudzić. Ej, jaki wypadek?- trochę się zmartwiłam.
No kurcze, Caro akurat ma szczęście do łamania kości. Boże jak ona nic sobie nie zrobi w tym miesiącu to będzie cud.
-A właśnie ten sąsiad na mnie wpadł. Wiesz, wydaje mi się, że skądś go znam- usłyszałam po chwili.
-Tak, na pewno. Ciekawe skąd?- zapytałam, jednak nie uzyskałam odpowiedzi.
Zjadłyśmy obiad i poszłyśmy oglądać telewizję. Film był tak ciekawy, że zasnęłam już na początku. Nagle usłyszałam huk, gdzieś w okolicy schodów. Zerwałam się i pobiegłam. Na schodach leżała moja współlokatorka.
- Nic Ci nie jest?- głupie pytanie.
- Ała, moja noga. I brzuch...- przynajmniej miałam pewność, że żyje.
-Dobra, to chodź. Jedziemy do szpitala. Pomogę Ci.- powiedziałam i wzięłam ja pod rękę. Zwinęłam jeszcze kluczyki od domu i obie udałyśmy się do samochodu. Pomogłam jej wsiąść i z piskiem opon ruszyłam do szpitala.
Zrobili jej rutynowe badania. Miała złamane żebra i skręconą kostkę. W dodatku zaczęło ja boleć w dolnej części podbrzusza. Był to wyrostek. Trzeba było go usunąć.
Siedziałam właśnie pod salą operacyjną, gdy zadzwonił telefon. Tato.
-No hej, tatku.
- Cześć, córcia. Co słychać? Długo się nie odzywacie.
-A wiesz, Los Angeles. Jeszcze teraz w szpitalu jesteśmy. Nie miałam czasu.
- Coś się stało?- zapytał zaniepokojony.
- Caroline skręciła kostkę i złamała kilka żeber na schodach. Przy okazji usuwają jej właśnie wyrostek. Powiadom ciocię i wujka.
-No oczywiście. Zaraz zadzwonię. To trzymajcie się. Pozdrów Małą (Caroline) jak się obudzi.- powiedział i rozłączył się.
Po chwili otworzyły się drzwi od sali operacyjnej i wywieźli ją do sali obok.
Zaczepiłam jednego z lekarzy.
-Panie doktorze, czy mogę do niej wejść?- zapytałam
- Może Pani, tylko nie za długo.- oświadczył.
-A kiedy się obudzi?
-Za około 2 godziny. Jak tylko tak się stanie, proszę powiadomić pielęgniarkę.- powiedział i udał się do kolejnej sali.
Weszłam do pooperacyjnej. Leżała na łóżku i słodko spała. Jak małe dziecko.
Siedziałam tak z trzy godziny, gdy nagle Mała się obudziła.
- I nici z imprezy.- no ledwo co oczy otworzyła...
- Daj spokój. Pójdziemy innym razem. Czekaj, pobiegnę po lekarza.- oświadczyłam i udałam się do lekarskiego. Wstał i ruszył za mną. Siedziałam obok łóżka i przyglądałam się jego poczynaniom. W końcu wyszedł.
-Idź do domu. Prześpij się czy coś. Wyglądasz okropnie. Zresztą ja też idę spać.- odezwała się po chwili.
-No ok, ale jutro rano robię Ci pobudkę.- wstałam i wyszłam.
Na parkingu miałam mały problem z odszukaniem samochodu. W końcu znalazłam. Ruszyłam do domu. Weszłam i walnęłam się na kanapę, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
- Nic nie kupię- krzyknęłam z nadzieją, że sobie pójdzie, ale ten ktoś nadal pukał. W końcu wstałam i otworzyłam. Stał przede mną wysoki blondyn. Znajoma twarz.
-Hej, jest Caroline? Zaprosiłem was na imprezę, ale coś nie mogę się doczekać.- oznajmił.
-Nie ma jej. Jest w szpitalu. Przyjdziemy innym razem.
- To ta kość ogonowa? A gdzie leży?-zapytał.
Ej, ale jaka kość ogonowa? Dobra, whatever jak to mówi Stradlin.
-W Cedars-Sinai Medical Center. - odpowiedziałam.
-Ok, dzięki. Na razie.- pożegnał się i poszedł.
Wróciłam do salonu i usnęłam.
Nazajutrz...
___________________________________________________________________________________
Wybaczcie za błędy. Nie chciało mi się tego sprawdzać, bo pisałam rozdział o północy. Strasznie nudny, ale cóż... Nie mam weny dzisiaj. :*


czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 1


Natalie

Poczułam ciężar na swoim ramieniu i szybko się obudziłam. No tak, była to głowa Caroline. Spała. Aż żal byłoby ją budzić, ale cóż włąsnie poinformowano mnie, że za chwilę lądujemy.


-Caroline, Caro... Wstawaj, lądujemy.-powiedziałam jej do ucha.

- Co? Co? Aa, no tak. Już wstaję- odpowiedziała jeszcze zaspanym głosem i przeciągnęła się.

No w końcu lądowaliśmy. Kurcze, ale turbulencje. Kocham to. Razem z Caro krzyczałyśmy jak wariatki. Naprawdę większość uznała pewnie, że przydałaby nam się pomoc psychiatry. O cóż za zbieg okoliczności, ta tutaj pani (czyli ja) właśnie kończy psychiatrię, druga za to patologię.

- Witaj Los Angeles, ziemio obiecana!- krzyczałam i pocałowałam asfalt. No cóż, tak też można.
Usłyszałam za sobą śmiech mojej kuzynki i dziwne komentarze pasażerów wychodzących z samolotu. Szczerze miałam ich w dupie. Teraz liczyło się tylko to miasto, ten moment i my, nic więcej.
Wstałam i bez słowa udałyśmy się po bagaże. Wychodząc penetrowałam jeszcze ściany i sufit lotniska. Taak, był bardzo interesujący.


                                                                    Caroline

- Nat, wiesz może gdzie my mamy jechać? Gdzie mieszkamy?- zapytałam z nadzieją, że zapytała rodziców o adres naszego lokum.

-Jasne, że tak. Czekaj, gdzieś miała kartkę... Jest!- odparła i wyciągnęła z kieszeni swoich szortów karteczkę z adresem.

- Czekaj złapię tę taksówkę.- powiedziałam i wskazałam na pojazd stojący na parkingu.
Szybko pobiegłyśmy, władowałyśmy bagaże i wsiadłyśmy do samochodu. Wskazałyśmy cel podróży.

-Jesteście tu nowe?- zapytał nagle kierowca.

- Tak, właśnie przyjechałyśmy. Mamy zamiar dokończyć tu studia i spełniać swoje marzenia- odparłam z taką ekscytacją w głosie, że mężczyzna uśmiechnął się do mnie.

- A co studiujecie?- wgłębiał się w temat.

- Medycynę, ja psychiatrię a kuzynka patologię- tym razem wtrąciła Natalie.

-No to powodzenia życzę. Oo, już jesteśmy- powiedział.

Wysiadłyśmy z samochodu,a naszym oczom ukazał się nieduży domek z pięknym ogrodem i drewnianą werandą. Była to jedna z bogatszych dzielnic Los Angeles. Stało tu wiele cudownych domów, ale nasz był według mnie najlepszy. Miał swój urok. Wracając do żywych. Zapłaciłyśmy jeszcze taksówkarzowi i zabrałyśmy bagaże. Stanęłyśmy na werandzie i sięgnęłam po klucz znajdujący się w mojej torbie z logiem Guns N' Roses... No kocham ich. Zresztą nie tylko ja, Natalie ma podobne zdanie. Przekręciłam klucz i otworzyłam drzwi. Weszłyśmy do domu niepewnym krokiem. Minęłyśmy niewielki korytarz i znajdowałyśmy się właśnie w salonie.

-Ale bomba...- powiedziała Nat.

-Patrz jakie meble, podłogi... Oo, a tam kuchnia. Jej, rodzice się wykosztowali. - dodałam.

Byłam szczęśliwa. Właśnie dostałam najpiękniejszy dom i to w LA. I mieszkam w nim razem z moją kuzynką i przyjaciółką. Spełnienie marzeń.
Wracając do domu. Salon był ogromny. Na środku stał ciemny, skórzany komplet wypoczynkowy. Na lewej ścianie wisiał 50- calowy telewizor. Po prawej stronie stał regał z książkami a na wprost znajdowało się wyjście na taras. Zaraz na lewo była kuchnia wyposażona w nowe drewniane meble, zmywarkę, kuchenkę, piekarnik, toster i inne sprzęty oraz duży stół z 10 krzesłami. Co najlepsze to nie był sen.

-O fuck. Nigdy stąd nie wyjdę. Patrz ile książek i płyt. O.Aerosmith, Sex Pistols, The Doors,

Guns n' Roses, Misfits, The Ramones, Rolling Stones- wyciągała po kolei wszystko z półek stojących pod telewizorem- i filmy-dodała.
Rzeczywiście, rodzice się postarali.

-To co lecimy na górę?-Zapytałam jeszcze nie do końca świadoma tego wszystkiego.

-Jasne!- usłyszałam za sobą.

Szybką wbiegłyśmy po schodach. Na piętrze znajdowało się 8 drzwi. Otworzyłyśmy jedne z nich. Był to czerwono-czarny pokój z fototapetą przedstawiającą zespół Guns' N Roses. Na wprost znajdowało się wyjście na balkon. Na śrosku stało wielkie łóżko. Po lewej stronie znajdowało się birko, regały i 2 drzwi. Pod ścianą z fototapetą, koło łóżka stały dwie gitary: elektryczna Gibsona i basowa Fendera. Raj na ziemi.

- Biorę ten pokój. - powiedziałam szybko, jakby bojąc się, że zostanie przejęty przez Nat.

-Ok nie ma sprawy. Wchodź jeszcz tam. Przecież tam są drzwi.- powiedziała.

Otworzyłam najpierw te po lewej stronie. Była to łazienka z ogromna wanną z hydromasażem i dwiema umywalkami, prysznicem oraz no kiblem, jeśli już mamy nazywać rzeczy po imieniu.
Drugie drzwi natomiast prowadziły do garderoby, w której znajdowały się sukienki, szpilki, troby, biżuteria, spodenki, jeansy, trampki, martensy, koszulki z logiem moich ulubionych zespołów, ramoneski i wiele innych. Raj na ziemi.

-Chodż zobaczyć Twój pokój!- krzyknęłam uradowana i pociągnęłam za sobą Nat.

Weszłyśmy do drugiego pokoju, układ mebli był taki sam, tyle, że miała fototapetę z wizerunkiem Slasha i kolor jej ścian był granatowy. Miała również łazienkę i garderobę. Pozostałe pozostałe cztery pokoje były identyczne. Różniły się jedynie kolorem ścian i fototapetami. Pozostałe dwie pary drzwi to pralnia i toaleta, kolejna.

-Trzeba podziękować rodzicom, Postarali się- zwróciłam się do Natalki.

-To chodź, dzwonimy. W Polsce jest południe. Nie śpią- odparła

Szybko zbiegłyśmy na dół do telefonu. Wykręciłam numer i dała na głośnomówiący.

-Tak? Słucham?- usłyszałam znajomy głos.

-Cześć, mamo. Jest u Ciebie ciocia i wujek?

-Tak. -odparła

-Daj na głośno mówiący- zaproponowałam i tak zrobiła.

Po chwili obie usłyszałyśmy chóralne „CZEŚĆ”.
- Cześć mamo! Cześć tato! Cześć Ciocia! Cześć wujek!-krzyknęłyśmy naraz do słuchawki.

-Jak podróż?-od razu wtrąciła ciocia Ewa (mama Natalie)

-A dobrze. Zniosłyśmy jakoś. Ale bardzo chciałyśmy wam podziękować za taką niespodziankę. Dom jest extra.- powiedziałam w naszym imieniu.

-Dom jest naprawdę cudowny.- wtrąciła Natalia.

-Ale nie widziałyście jeszcze wszystkiego. W garażu za domem jest kolejna niespodzianka, w zasadzie to dwie. Idźcie i zobaczcie. Jutro zdacie nam relacje, bo zaraz po tym macie odmaszerować się wyspać i bez dyskusji- oznajmił mój tato stanowczym, ale też podekscytowanym tonem po tym, jak usłyszał nasze ziewanie.

-Masz rację. To ta zmiana czasu. Idziemy spać, ale najpierw zobaczymy to co trzymacie w garażu. Cześć. Kochamy Was.- pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę.

- To co Mała? Lecimy do garażu.- krzyknęła rozradowana Nat i pobiegła w stronę wyjścia łapiąc w ręce pilot od drzwi garażowych.
Gdy stałyśmy na dworze, zobaczyłyśmy duży garaż z dwoma osobnymi wjazdami. Otworzyłyśmy oba, a naszym oczom ukazały się dwa nowe Fordy Mustangi.

-Najlepszy dzień w moim życiu!- krzyknęłam i podbigłam do środka, otworzyłam drzwi i wsiadłam do sojego autka. Moja współlokatorka zrobiła to samo, tyle, że ze swoi autem. Nasze samochody były identyczne, różniły się jedynie kolorami. Mój był czarny a Natlie niebieski.

-Wracamy? Padam z nóg. Za dużo wrażeń- zaproponowała właścicielka niebieskiego Mustanga.

-Jasne, też nie mam już siły.

Wróciłyśmy do domy i żegnając się, udałyśmy się do swoich pokoi w celu szybkiego zaśnięcia.

***********************************************************************************
Nic się jeszcze takiego nie dzieje, ale obiecuję, że szybko wkroczą Gunsi. Na razie to tylko przedstawienie wszystkiego. W kolejnym rozdziale powinno się coś wydarzy

Prolog


Caroline

-Tak tatuś, obiecuję, że będziemy dzwonić codziennie. Cześć- krzyknęłam na odchodne i razem z Natalie udałyśmy się na odprawę.

Po kilkunastu minutach siedziałyśmy już w samolocie. Jeszcze stewardessa wygłosiła swój monolog na temat bezpieczeństwa na pokładzie i zapinania pasów. W końcu wystartowaliśmy.

-Caroline, wyobrażasz to sobie? Lecimy do Los Angeles. Nie mogę w to uwierzyć. Miasto pełne klubów, sklepów muzycznych, pełne muzyki i zajebistych zespołów!- wymieniała z uśmiechem na twarzy.

- Taa, ale wiesz chyba, że jedziemy tam się uczyć, studiować a w przyszłości znaleźć pracę?- w tym momencie zgasiłam jej zapał i radość. Cóż zrobiłam to umyślnie. Jej mina była bezcenna. Mieszanina grymasu i bólu. Tak, Nat to wieczna imprezowiczka. Wszędzie jej pełno, ale właśnie za to ją kocham. Po chwili rozmyślania usłyszałam jeszcze:

-Ty to potrafisz zepsuć zabawę- powiedziała to z takim smutkiem w głosie, że po prostu roześmiałam się na cały samolot. Oczywiście obudziłam kilka osób, ale miałam to w dupie. W końcu leciałam do Miasta Aniołów. Właśnie dziś spełnia się moje marzenie i nikt nie zepsuje mi humoru.

-Nie obrażaj się. Przecież żartowałam.- oznajmiłam, ale moja towarzyszka nie usłyszała. Zasnęła ze słuchawkami w uszach. Po chwili zrobiłam to samo. Byłam zmęczona, a czekał mnie długi dzień.


                                                                         ***

Dziś pojawi się jeszcze rozdział. Zapraszam do czytania.
Aha, jak wiecie jest rok szkolny, więc posty będą dodawane co tydzień lub co dwa. W czasie, gdy będę miała więcej wolnego (ferie, święta, wakacje) będę dodawała je częściej. :)