Caroline
Znowu zaczyna się rok akademicki. Na szczęście to już ostatni. Minął już tydzień od naszego przyjazdu. Nic ciekawego się nie działo. Codziennie jeździłyśmy na Sunset, za namową Natalie. Ja już powoli mam dość barmanów składających jednoznaczne propozycje, dziwek, sesku w toaletach, striptizerek... No ileż można?
W nocy w ogóle nie spałam. Jakiś sąsiad zrobił niezłą imprezę. Teraz są tego skutki. Wstałam i udałam się do łazienki. Wzięłam prysznic, umyłam zęby, zrobiłam lekki makijaż i w samym ręczniku wróciłam do pokoju. Hm... Jjak zwykle problem z wyborem ciuchów. Postawiłam na czarną rozkloszowaną sukienkę i koturny. Tak, to będzie dobre. Ubrałam się szybko i zeszłam na dół. W kuchni już siedziała Nat.
- Ty już na nogach?- zapytałam zdziwiona. Przecież ją zawsze trzeba siłą z łóżka wyciągać.
-Tak, jakiś idiota imprezę zrobił. Nie słyszałaś? A poza tym dzisiaj rozpoczęcie roku.- odpowiedziała.
-Taa... Jasne.- no co jak co, ale to nadal było dziwne- Chcesz jajecznicę? Sobie już robię.-zapytałam.
Przytaknęła. Wyjęłam z lodówki jajka oraz bekon i zabrałam się za smażenie.
Postawiła gotowe śniadanie na stole.
-To co dzisiaj robimy?- tylko nie na imprezę, proszę... naprawdę, na jakiś czas trzeba sobie odpuścić.
-Może wybierzemy się na koncert Gunów?
-Ale, że dzisiaj?- no kurcze skąd my niby weźmiemy bilety?
- Nie, za tydzień, 8 października. -oznajmiła.
-No jasne. Zobaczyć ich na żywo. Moje marzenie!! Po tej gali idziemy kupić bilety!- krzyknęłam i zaczęłam skakać po całej kuchni. Kurcze zobaczyć ich razem, ahh...
-Ok. Uspokoisz się czy potrzebna będzie pomoc psychiatry?- zapytała uśmiechając się do mnie.
- Mam jednego w domu. Wystarczy. Idziemy?
- Aham..- Nat wzięła klucze i wyszłyśmy.
Postanowiłyśmy iść. W końcu miałyśmy dużo czasu, a na uczelnię nie jest aż tak daleko.
Po całej uroczystości czekałam na moją kuzynkę. Po chwili jednak dostałam sms-a. Od Natalie: „Jestem w domu. Wracaj i jedziemy po bilety. Wybacz, że nie zaczekałam, ale skończyliśmy dużo wcześniej”.
Założyłam słuchawki i wsłuchałam się w piosenkę Aerosmith „Crying”.
Dochodziłam już do domu, gdy nagle ktoś na mnie wleciał. Runęłam na ziemię jak długa.
- Fuck. Nic Ci nie jest?- zapytał nieznajomy i pomógł mi wstać.
-Nie, coś Ty. Najwyżej złamałam kość ogonową.- odpowiedziałam z sarkazmem.
I wtedy spojrzałam do góry. Jeju, jaki wysoki. Przyjrzałam się twarzy, skądś go znałam. Nie mogłam sobie przypomnieć.
- To może odprowadzić Cię gdzieś?- zaproponował.
-Dam sobie radę.- odpowiedziałam, już miałam odchodzić...
-A jak Ci na imię?- zapytał.
No kurde nigdy nie dojdę do domu.
-Caroline...- no w końcu udało mi się podejść do białej, drewnianej furtki, gdy usłyszałam:
-Mieszkasz tu?- to znowu ten chłopak.
- Tak. Mieszkam tu od tygodnia razem z kuzynką.
- W taki razie zapraszam na imprezę powitalną, dzisiaj wieczorem, sąsiadką. Pasuje?- zapytał. Hm.. w zasadzie czemu nie. Nikogo tu jeszcze nie znamy.
- Ok. Będziemy. To do wieczora.- pożegnałam się i odeszłam.
Natalie
Gdzie ona jest? Tak długo wracać?
- No w końcu. Co tak długo?- zapytałam, gdy usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi.
-Ee, no miałam mały wypadek. Aha i mamy zaproszenie na imprezę do sąsiada.- oznajmiła.
- Fajnie, czyli wieczorem nie będziemy się nudzić. Ej, jaki wypadek?- trochę się zmartwiłam.
No kurcze, Caro akurat ma szczęście do łamania kości. Boże jak ona nic sobie nie zrobi w tym miesiącu to będzie cud.
-A właśnie ten sąsiad na mnie wpadł. Wiesz, wydaje mi się, że skądś go znam- usłyszałam po chwili.
-Tak, na pewno. Ciekawe skąd?- zapytałam, jednak nie uzyskałam odpowiedzi.
Zjadłyśmy obiad i poszłyśmy oglądać telewizję. Film był tak ciekawy, że zasnęłam już na początku. Nagle usłyszałam huk, gdzieś w okolicy schodów. Zerwałam się i pobiegłam. Na schodach leżała moja współlokatorka.
- Nic Ci nie jest?- głupie pytanie.
- Ała, moja noga. I brzuch...- przynajmniej miałam pewność, że żyje.
-Dobra, to chodź. Jedziemy do szpitala. Pomogę Ci.- powiedziałam i wzięłam ja pod rękę. Zwinęłam jeszcze kluczyki od domu i obie udałyśmy się do samochodu. Pomogłam jej wsiąść i z piskiem opon ruszyłam do szpitala.
Zrobili jej rutynowe badania. Miała złamane żebra i skręconą kostkę. W dodatku zaczęło ja boleć w dolnej części podbrzusza. Był to wyrostek. Trzeba było go usunąć.
Siedziałam właśnie pod salą operacyjną, gdy zadzwonił telefon. Tato.
-No hej, tatku.
- Cześć, córcia. Co słychać? Długo się nie odzywacie.
-A wiesz, Los Angeles. Jeszcze teraz w szpitalu jesteśmy. Nie miałam czasu.
- Coś się stało?- zapytał zaniepokojony.
- Caroline skręciła kostkę i złamała kilka żeber na schodach. Przy okazji usuwają jej właśnie wyrostek. Powiadom ciocię i wujka.
-No oczywiście. Zaraz zadzwonię. To trzymajcie się. Pozdrów Małą (Caroline) jak się obudzi.- powiedział i rozłączył się.
Po chwili otworzyły się drzwi od sali operacyjnej i wywieźli ją do sali obok.
Zaczepiłam jednego z lekarzy.
-Panie doktorze, czy mogę do niej wejść?- zapytałam
- Może Pani, tylko nie za długo.- oświadczył.
-A kiedy się obudzi?
-Za około 2 godziny. Jak tylko tak się stanie, proszę powiadomić pielęgniarkę.- powiedział i udał się do kolejnej sali.
Weszłam do pooperacyjnej. Leżała na łóżku i słodko spała. Jak małe dziecko.
Siedziałam tak z trzy godziny, gdy nagle Mała się obudziła.
- I nici z imprezy.- no ledwo co oczy otworzyła...
- Daj spokój. Pójdziemy innym razem. Czekaj, pobiegnę po lekarza.- oświadczyłam i udałam się do lekarskiego. Wstał i ruszył za mną. Siedziałam obok łóżka i przyglądałam się jego poczynaniom. W końcu wyszedł.
-Idź do domu. Prześpij się czy coś. Wyglądasz okropnie. Zresztą ja też idę spać.- odezwała się po chwili.
-No ok, ale jutro rano robię Ci pobudkę.- wstałam i wyszłam.
Na parkingu miałam mały problem z odszukaniem samochodu. W końcu znalazłam. Ruszyłam do domu. Weszłam i walnęłam się na kanapę, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
- Nic nie kupię- krzyknęłam z nadzieją, że sobie pójdzie, ale ten ktoś nadal pukał. W końcu wstałam i otworzyłam. Stał przede mną wysoki blondyn. Znajoma twarz.
-Hej, jest Caroline? Zaprosiłem was na imprezę, ale coś nie mogę się doczekać.- oznajmił.
-Nie ma jej. Jest w szpitalu. Przyjdziemy innym razem.
- To ta kość ogonowa? A gdzie leży?-zapytał.
Ej, ale jaka kość ogonowa? Dobra, whatever jak to mówi Stradlin.
-W Cedars-Sinai Medical Center. - odpowiedziałam.
-Ok, dzięki. Na razie.- pożegnał się i poszedł.
Wróciłam do salonu i usnęłam.
Nazajutrz...
___________________________________________________________________________________Znowu zaczyna się rok akademicki. Na szczęście to już ostatni. Minął już tydzień od naszego przyjazdu. Nic ciekawego się nie działo. Codziennie jeździłyśmy na Sunset, za namową Natalie. Ja już powoli mam dość barmanów składających jednoznaczne propozycje, dziwek, sesku w toaletach, striptizerek... No ileż można?
W nocy w ogóle nie spałam. Jakiś sąsiad zrobił niezłą imprezę. Teraz są tego skutki. Wstałam i udałam się do łazienki. Wzięłam prysznic, umyłam zęby, zrobiłam lekki makijaż i w samym ręczniku wróciłam do pokoju. Hm... Jjak zwykle problem z wyborem ciuchów. Postawiłam na czarną rozkloszowaną sukienkę i koturny. Tak, to będzie dobre. Ubrałam się szybko i zeszłam na dół. W kuchni już siedziała Nat.
- Ty już na nogach?- zapytałam zdziwiona. Przecież ją zawsze trzeba siłą z łóżka wyciągać.
-Tak, jakiś idiota imprezę zrobił. Nie słyszałaś? A poza tym dzisiaj rozpoczęcie roku.- odpowiedziała.
-Taa... Jasne.- no co jak co, ale to nadal było dziwne- Chcesz jajecznicę? Sobie już robię.-zapytałam.
Przytaknęła. Wyjęłam z lodówki jajka oraz bekon i zabrałam się za smażenie.
Postawiła gotowe śniadanie na stole.
-To co dzisiaj robimy?- tylko nie na imprezę, proszę... naprawdę, na jakiś czas trzeba sobie odpuścić.
-Może wybierzemy się na koncert Gunów?
-Ale, że dzisiaj?- no kurcze skąd my niby weźmiemy bilety?
- Nie, za tydzień, 8 października. -oznajmiła.
-No jasne. Zobaczyć ich na żywo. Moje marzenie!! Po tej gali idziemy kupić bilety!- krzyknęłam i zaczęłam skakać po całej kuchni. Kurcze zobaczyć ich razem, ahh...
-Ok. Uspokoisz się czy potrzebna będzie pomoc psychiatry?- zapytała uśmiechając się do mnie.
- Mam jednego w domu. Wystarczy. Idziemy?
- Aham..- Nat wzięła klucze i wyszłyśmy.
Postanowiłyśmy iść. W końcu miałyśmy dużo czasu, a na uczelnię nie jest aż tak daleko.
Po całej uroczystości czekałam na moją kuzynkę. Po chwili jednak dostałam sms-a. Od Natalie: „Jestem w domu. Wracaj i jedziemy po bilety. Wybacz, że nie zaczekałam, ale skończyliśmy dużo wcześniej”.
Założyłam słuchawki i wsłuchałam się w piosenkę Aerosmith „Crying”.
Dochodziłam już do domu, gdy nagle ktoś na mnie wleciał. Runęłam na ziemię jak długa.
- Fuck. Nic Ci nie jest?- zapytał nieznajomy i pomógł mi wstać.
-Nie, coś Ty. Najwyżej złamałam kość ogonową.- odpowiedziałam z sarkazmem.
I wtedy spojrzałam do góry. Jeju, jaki wysoki. Przyjrzałam się twarzy, skądś go znałam. Nie mogłam sobie przypomnieć.
- To może odprowadzić Cię gdzieś?- zaproponował.
-Dam sobie radę.- odpowiedziałam, już miałam odchodzić...
-A jak Ci na imię?- zapytał.
No kurde nigdy nie dojdę do domu.
-Caroline...- no w końcu udało mi się podejść do białej, drewnianej furtki, gdy usłyszałam:
-Mieszkasz tu?- to znowu ten chłopak.
- Tak. Mieszkam tu od tygodnia razem z kuzynką.
- W taki razie zapraszam na imprezę powitalną, dzisiaj wieczorem, sąsiadką. Pasuje?- zapytał. Hm.. w zasadzie czemu nie. Nikogo tu jeszcze nie znamy.
- Ok. Będziemy. To do wieczora.- pożegnałam się i odeszłam.
Natalie
Gdzie ona jest? Tak długo wracać?
- No w końcu. Co tak długo?- zapytałam, gdy usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi.
-Ee, no miałam mały wypadek. Aha i mamy zaproszenie na imprezę do sąsiada.- oznajmiła.
- Fajnie, czyli wieczorem nie będziemy się nudzić. Ej, jaki wypadek?- trochę się zmartwiłam.
No kurcze, Caro akurat ma szczęście do łamania kości. Boże jak ona nic sobie nie zrobi w tym miesiącu to będzie cud.
-A właśnie ten sąsiad na mnie wpadł. Wiesz, wydaje mi się, że skądś go znam- usłyszałam po chwili.
-Tak, na pewno. Ciekawe skąd?- zapytałam, jednak nie uzyskałam odpowiedzi.
Zjadłyśmy obiad i poszłyśmy oglądać telewizję. Film był tak ciekawy, że zasnęłam już na początku. Nagle usłyszałam huk, gdzieś w okolicy schodów. Zerwałam się i pobiegłam. Na schodach leżała moja współlokatorka.
- Nic Ci nie jest?- głupie pytanie.
- Ała, moja noga. I brzuch...- przynajmniej miałam pewność, że żyje.
-Dobra, to chodź. Jedziemy do szpitala. Pomogę Ci.- powiedziałam i wzięłam ja pod rękę. Zwinęłam jeszcze kluczyki od domu i obie udałyśmy się do samochodu. Pomogłam jej wsiąść i z piskiem opon ruszyłam do szpitala.
Zrobili jej rutynowe badania. Miała złamane żebra i skręconą kostkę. W dodatku zaczęło ja boleć w dolnej części podbrzusza. Był to wyrostek. Trzeba było go usunąć.
Siedziałam właśnie pod salą operacyjną, gdy zadzwonił telefon. Tato.
-No hej, tatku.
- Cześć, córcia. Co słychać? Długo się nie odzywacie.
-A wiesz, Los Angeles. Jeszcze teraz w szpitalu jesteśmy. Nie miałam czasu.
- Coś się stało?- zapytał zaniepokojony.
- Caroline skręciła kostkę i złamała kilka żeber na schodach. Przy okazji usuwają jej właśnie wyrostek. Powiadom ciocię i wujka.
-No oczywiście. Zaraz zadzwonię. To trzymajcie się. Pozdrów Małą (Caroline) jak się obudzi.- powiedział i rozłączył się.
Po chwili otworzyły się drzwi od sali operacyjnej i wywieźli ją do sali obok.
Zaczepiłam jednego z lekarzy.
-Panie doktorze, czy mogę do niej wejść?- zapytałam
- Może Pani, tylko nie za długo.- oświadczył.
-A kiedy się obudzi?
-Za około 2 godziny. Jak tylko tak się stanie, proszę powiadomić pielęgniarkę.- powiedział i udał się do kolejnej sali.
Weszłam do pooperacyjnej. Leżała na łóżku i słodko spała. Jak małe dziecko.
Siedziałam tak z trzy godziny, gdy nagle Mała się obudziła.
- I nici z imprezy.- no ledwo co oczy otworzyła...
- Daj spokój. Pójdziemy innym razem. Czekaj, pobiegnę po lekarza.- oświadczyłam i udałam się do lekarskiego. Wstał i ruszył za mną. Siedziałam obok łóżka i przyglądałam się jego poczynaniom. W końcu wyszedł.
-Idź do domu. Prześpij się czy coś. Wyglądasz okropnie. Zresztą ja też idę spać.- odezwała się po chwili.
-No ok, ale jutro rano robię Ci pobudkę.- wstałam i wyszłam.
Na parkingu miałam mały problem z odszukaniem samochodu. W końcu znalazłam. Ruszyłam do domu. Weszłam i walnęłam się na kanapę, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
- Nic nie kupię- krzyknęłam z nadzieją, że sobie pójdzie, ale ten ktoś nadal pukał. W końcu wstałam i otworzyłam. Stał przede mną wysoki blondyn. Znajoma twarz.
-Hej, jest Caroline? Zaprosiłem was na imprezę, ale coś nie mogę się doczekać.- oznajmił.
-Nie ma jej. Jest w szpitalu. Przyjdziemy innym razem.
- To ta kość ogonowa? A gdzie leży?-zapytał.
Ej, ale jaka kość ogonowa? Dobra, whatever jak to mówi Stradlin.
-W Cedars-Sinai Medical Center. - odpowiedziałam.
-Ok, dzięki. Na razie.- pożegnał się i poszedł.
Wróciłam do salonu i usnęłam.
Nazajutrz...
Wybaczcie za błędy. Nie chciało mi się tego sprawdzać, bo pisałam rozdział o północy. Strasznie nudny, ale cóż... Nie mam weny dzisiaj. :*