poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 4

Na początku chciałam Was wszystkich czytających przeprosić. Zawaliłam bloga. Nie mam nic na usprawiedliwienie poza brakiem weny. Kompletnym brakiem. Dzisiaj postanowiła wrócić. Nie wiem na jak długo. Nie chcę nic obiecywać, ale chciałabym trochę popracować nad blogiem. Tym bardziej, że zauważyłam deficyt opowiadań o Gunsach. Coraz więcej osób zawiesza lub kończy opowiadania. Jest mi z tego powodu przykro, ale też rozumiem. Każdy ma przecież swoje własne życie. Dzisiaj postanowiłam, że będę kontynuować swoją historię. Nie ukrywam chciałam usunąć bloga. Jednak zdecydowałam, że tego nie zrobię. To opowiadanie jest dla mnie bardzo ważne.
Dzisiejszy post może nie jest najlepszy w dodatku bardzo krótki. Proszę o wyrozumiałość. Dopiero się rozkręcam. Rok przerwy w pisaniu to jednak bardzo dużo. Siadając przed laptopem nie wiedziałam co napisać. Zastanawiałam się nad tym z dwie godziny. Teraz jest. Zapraszam do czytania moi mili. :)
Proszę, pozostawcie po sobie komentarz. :)

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------




Natalie

Po dwóch tygodniach Caro wraca do domu. W końcu. Od ostatniego incydentu z Duffem zaczęłam ich obserwować. Basista Guns 'n' Roses ( Tak, już wiem kim jest :) ) spędzał każdy wolny dzień z Caroline. Chyba całkiem dobrze się dogadywali. Może się mylę, ale coś z tego wyjdzie. Ja mówię. Świat jeszcze pozna potęgę mego umysłu, mojej intuicji. Kowalska nigdy się nie myli. Jechałam właśnie wzdłuż skrzyżowania, gdy nagle drogę zajechał mi jakiś rudy pajac. Omal rozwaliłabym sobie nowe autko o tego zardzewiałego paskudnego Forda, którego właścicielem był owy szczerzący się debil. „No nie tego za wiele!” Trzymając sprzęgło dodałam gazu. Nic z tego. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Świetnie się bawił pajac jeden.
-Spieprzaj stąd Ty ruda Wiewióro!- krzyknęłam przez otwartą szybę. Chłopak wysiadł z samochodu i udał się w kierunku najbliższego monopolowego. Jego auto nadal stało prawie na środku skrzyżowania. Za mną ustawiła się już niezła kolejka. Co jak co, ale właśnie blokowałam ruch. Szybko ominęłam przeszkodę rozwalając przy tym przednie światło czerwonego Forda. Z uśmiechem na twarzy kontynuowałam jazdę zerkając co chwila w lusterka. Rudzielec wrócił właśnie ze sklepu i jak mniemam oceniał szkody. Poczułam jeszcze większą satysfakcję z zaistniałej sytuacji. Wjechałam na parking szpitalny. Przy głównym wejściu czekała już na mnie Caro z... co za niespodzianka. Obok stał Duff. Trzymał w ręku torbę. Zatrzymałam się koło nich. Wysiadłam z samochodu i przywitałam się. McKagan władował torbę n tylne siedzenie i pomógł wsiąść Caroline do auta.
-Będę jechał za wami- oznajmił i pobiegł w kierunku swojego motocykla.


Caroline

Siedziałam w samochodzie z Natalie. Byłysmy już w połowie drogi, a ona nadal nic nie mówiła. Nie powiem ciążyła mi ta cisza, jak nigdy. Spojrzałam w boczne lusterko. Naszym śladem podążał Duff. Ostatnio bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Bywał u mnie praktycznie codziennie. Kierowało nim poczucie winy. Tak mi się wydaje. Ale tyle razy mu powtarzałam, że to nie jego wina. Od momentu, gdy dowiedziałam się, że poznałam mojego idola, mój stosunek do niego zmienił się. Teraz traktowałam go jak przyjaciela, normalnego człowieka, który zarabia na życie robiąc to, co kocha.
- I jak tam? Co tak cicho siedzisz? Coś się stało?- głos Nat przywrócił mnie na ziemię.
- Nie. Tak sobie myślę.- odpowiedziałam spoglądając jej w oczy.
- Dzwonili dzisiaj rodzice. Za miesiąc przyjeżdżają całą rodziną. Poza tym załatwiłam Ci już notatki z zajęć od Klausa. Miły chłopak.- oznajmiła. Czy tylko mi nasza rozmowa wydawała się sztywna?
- Bardzo miły. I przystojny. Hm... Będzie trzeba posprzątać przed ich przyjazdem. Kurcze...
- Wszystko już zrobione. Przed samym przyjazdem ma do nas zawitać ekipa sprzątająca. Ty pewnie jeszcze nie będziesz mogła się przemęczać, a mi się nie chce zwyczajnie, więc...- powiedziała i zaraz na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Pierwszy raz w tym dniu. Odpowiedziałam jej tym samym. Odwróciłam głowę i spostrzegłam, że właśnie wjeżdżamy na nasza posesję. Droga do domu zleciała szybko. Rozglądałam się po podwórku i w tej chwili przypomniało mi się jak za tym miejscem tęskniłam. To był mój dom. Mój własny. Teraz właśnie poczułam się zadomowiona właśnie tutaj. Miałam gdzie wracać. Moja współlokatorka i kuzynka zarazem zaparkowała zwinnie w garażu. Otworzyłam drzwi i zaraz przy moim boku pojawił się Duff. Myślałam, że poszedł do siebie. Jednak nie. Wziął ode mnie torbę i pomógł mi wysiąść. Spojrzałam tylko na Natalie. Patrzyła na nas. Uśmiechnęłam się i przewróciła oczami. Odwzajemniłam jej uśmiech i z pomocą mojego anioła podążyłam w kierunku domu. Duff odprowadził mnie pod same drzwi od pokoju.
-Może chciałbyś wejść?- zapytałam z nadzieja wymalowaną na twarzy.
-Nie chciałbym przeszkadzać. Dopiero wróciłaś ze szpitala.- szczerze mówiąc zdziwiłam się. Duff mnie zaskakiwał. Był miły, opiekuńczy, szarmancki. „Gdzie ten niebezpieczny, rozhulany, niegrzeczny, arogancki facet? Właśnie tak przeciez go wszędzie przedstawiano. Jedno wiem na pewno, albo to bujdy, albo Duff ma druga nieznaną mi dotąd osobowość.”
-Nie przeszkadzasz. Nie dyskutuj tylko wchodź. - rozkazałam. Chłopak zaraz otworzył drzwi i chciał mnie przepuścić. Uśmiechnęłam się i wywróciłam oczami podobnie jak przed chwilą Nat.
Weszła i usiadła na łóżko. Podążył moim śladem. Widziałam jak się rozgląda. Jego uwagę przykuła fototapeta.
- Jesteś nasza fanką?- zapytał po chwili. Spiekłam buraka. Czułam to. Moje policzki zrobiły się niebezpiecznie gorące. Pokiwałam głową twierdząco.
- Czyli pomysł z płytą i biletem na koncert był udany?- zapytał ponownie.
- Nawet nie wiesz jak.- oznajmiłam- Szczerze mówiąc trochę mnie zadziwiłeś. Jesteś inny. Inaczej sobie Ciebie wyobrażałam.
- Wyszedłem na plus czy przeciwnie?- zapytał z takim dziwnym błyskiem w oczach.
-Nie wiem. Chcę Cię poznac bliżej. Jako człowieka. Jest inaczej, ale to nie znaczy, że gorzej. Zastanawiam się, gdzie podział się sarkazm, ironia, olewanie wszystkiego, co wokoło się znajduje. - wybrnęłam z tej ciężkiej sytuacji.
-Wiesz. Może po prostu w Twojej obecności nie jestem w stanie skorzystać z mojego chamstwa.- oznajmił z uśmiechem. Nie powiem. Jakoś się ciepło na sercu zrobiło. Nagle nasze twarze znalazły się niebezpiecznie blisko. Coraz bliżej i bliżej...
-Cześć. Przyniosłam ciasteczka. Macie ochotę?- do pokoju wparowała Nat. A było tak dobrze. Jej wyczucie czasu mnie powala. Odskoczyliśmy z Duffem na przeciwne krańce mojego łóżka. Na środek wpakowała się moja kochana kuzynka. Spojrzałam na Duffa. Ona na mnie. Oboje się uśmiechnęliśmy.
- Dawaj te ciastka. Nie będziesz przecież wpierdzielać sama. Już Ci bęben rośnie.- powiedziałam i wskazałam na jej paradoksalnie płaski brzuch.
- Tylko bez takich. Nie widzisz tych mięśni?- zapytała- no Duff powiedz, że mam mięśnie.- zwróciła się do chłopaka. Popatrzyłam na niego, a on zaprzeczył jednym zwinnym ruchem głowy.
- Nie znacie się. Tyle wam powiem.- obruszyła się. Wstała i podążyła w kierunku moich płyt dvd.
Wyciągnęła z nich „Dirty Dancing” i włożyła płytę do odtwarzacza. Mój jęk niezadowolenia rozległ się po całym pokoju.
-Nie marudź. Cicho siedź. Nie znasz się. Nikt Cię o zdanie nie pytał.- Nat wywalała zdania z prędkością błyskawicy. Usiadła przy końcu łóżka, naprzeciwko telewizora. Duff usadowił się bez słowa na przeciwległym krańcu. A ja? Cóż dla mnie tak jakby zabrakło miejsca. Duff zwinnym ruchem pociągnął mnie ku sobie tak, że teraz leżałam głową na jego umięśnionej klatce piersiowej. Nie przejmowałam się zbytnio filmem. Słuchałam za to bicia jego serca. Chyba gdzieś w połowie usnęłam.

Duff

Film się skończył. Spojrzałem na Caroline. Spałam jak zabita. Tak samo było z Natalie. Nie wiedząc co zrobić ze sobą, ostrożnie wstałem. Nie chciałem obudzić Caro. Wyłączyłem telewizor i wyszedłem z pokoju jeszcze raz spoglądając na śpiącą Caroline. Nie powiem, zawróciła mi w głowie. Szczerze mówiąc sam siebie nie poznaję. Przy niej jestem inny. Taki jak kiedyś. Zszedłem na dół. „Nic tu pow mnie” pomyślałem. Wziąłem kartkę i nabazgrałem na niej „Zasnęłaś. Gdy się obudzisz będę u siebie. Wrócę wieczorem. Duff”. Pozostawiłem list na stole w salonie i poszedłem do siebie. Wchodząc do naszego gunsowego piekła poczułem zapach spalonej gumy (?!). Wszedłem do kuchni i moim oczom kazał się Steven. Trzymał w ręku łyżkę i coś tam mruczał pod nosem. Podszedłem bliżej i właśnie znalazłem przyczyne tego smrodu.
-Ekhem... Stary gacie Ci się palą.- oznajmiłem dobitnie koledze. Ten odwrócił się zszokowany i popatrzył na swoje zjarane lateksowe gacie. Nie pytałem, bo po co. Steven miał zawsze ciekawe pomysły. Władował się tylko z dupą do zlewu i odkręcił kurek.
Machnąłem na to ręka i poszedłem na górę.
-Gdzie idziesz Duffy? Zaraz będzie obiad. - zawołał za mna zjarany kolega.
-Chyba nie jestem głodny.- odpowiedziałem i przełknąłem głośno slinę. Wszedłem do pokoju i padłem na łóżko. Odpaliłem papierosa, polałem sobie whiskey i delektując się owymi używkami rozmyślałem. Głęboko myślałem.